kodziu192113 - 2007-06-02 11:02:24

Jan Grzewski z Działdowa wybudził się z długoletniej śpiączki. Rehabilitant pacjenta, Wojciech Pstrągowski tłumaczy, że chory trafił do niego po 19 latach, a sama terapia trwała zaledwie dwa miesiące.

http://m.onet.pl/_m/09713176a7adf857f730127e23d48fcd,5,1.jpg



W 1988 r. Jan Grzewski, pracownik kolei, w trakcie podczepiania wagonów doznał silnego urazu głowy. Nieprzytomny trafił do szpitala. Przy okazji ujawniły się również zmiany nowotworowe mózgu. Mężczyzna został sparaliżowany. Nie chodził, nie mówił, zaczął tracić wzrok, po czym zapadł w śpiączkę. Lekarze nie dawali mu szans.

Jednak dzięki zabiegom rehabilitacyjnym 12 kwietnia wybudził się, niedługo potem odzyskał mowę i zaczął samodzielnie poruszać się. O wydarzeniu poinformowała "Gazeta Działdowska" i "Wydarzenia" Polsatu. Jak powiedział Pstrągowski, kierownik działu rehabilitacji szpitala w Działdowie, pacjent trafił do nas po 19 latach. Już wtedy leżał w domu "zapatrzony w sufit". Według informacji, które uzyskał od rodziny, lekarze oceniali, że pacjent jest w beznadziejnym stanie, ze względu na uraz odradzano też stosowanie podczas rehabilitacji jakichkolwiek ćwiczeń fizycznych, żeby się jego stan nie pogorszył.

- To, co się teraz stało, to efekt rehabilitacji - mówi Pstrągowski. Żona chorego, która bardzo poświęcała się opiece nad nim, była zdziwiona, że rozpoczynamy z nim pracę tak, jakby był dopiero po urazie. Przyjęliśmy go jak każdego innego pacjenta - dodaje.

- Na początku pacjent miał tylko kontakt wzrokowy. Zaczęliśmy terapię od słów: "Dzień dobry, zapraszamy do ćwiczeń" - mówi Pstrągowski. - Na początku nie reagował, nie wykonywał żadnego ruchu. Wprowadzaliśmy delikatne ćwiczenia fizyczne i cały czas rozmawialiśmy z pacjentem, który zaczął nam się przyglądać, potem uśmiechać się, mówić pierwsze słowa. Ponieważ postępy pojawiły się tak szybko, zintensyfikowaliśmy terapię.

- Przez dwa miesiące intensywnie pracowaliśmy z chorym. Postępy były widoczne z dnia na dzień. Wszyscy byliśmy zaskoczeni - dodaje. Jak opisuje, chory zaczął coraz głośniej mówić, kłócił się z żoną, prosił, żeby nikt mu nie pomagał przy wstawaniu i cieszył się, że wraca do życia.

Przypadki wyjścia ze śpiączki po wielu latach zdarzają się bardzo rzadko.

Do śpiączki (po łacinie "coma") może doprowadzić uraz głowy, guz lub stan zapalny mózgu, brak tlenu w powietrzu, odcięcie dopływu krwi do mózgu, zatrucia i rozmaite stany chorobowe - na przykład nieleczona lub źle leczona cukrzyca, niewydolność wątroby czy nerek. Śpiączkę afrykańską wywołuje przenoszony przez muchę tse- tse pierwotniak - świdrowiec.

Człowiek pogrążony w śpiączce może tracić odruchy - nie reaguje na ból czy na dotykanie powierzchni oka (odruch rogówkowy).

Do oceny głębokości śpiączki, a co za tym idzie - stanu pacjenta - służy skala Glasgow. Ocenia się punktowo odpowiedź na bodziec - otwieranie oczu, odpowiedź słowną i ruchową. Jeśli chory nie otwiera oczu nawet pod wpływem bólu, nie mówi i nie rusza się, rokowanie jest bardzo poważne. Im lepsza reakcja i wyższa punktacja w skali Glasgow, tym większe szanse na poprawę.

Podczas śpiączki umiera 50 procent chorych. Tylko co dziesiąta osoba, która wybudziła się ze śpiączki, może odzyskać zdrowie, a i to po wielomiesięcznej rehabilitacji - wynika z badań opublikowanych przez "British Medical Journal".

Zdarzają się jednak "cudowne" przebudzenia, o których donosi prasa całego świata.

W czerwcu 2003 r. pozostający przez 19 lat w śpiączce, 39-letni wówczas, Amerykanin Terry Wallis odzyskał świadomość; natychmiast rozpoznał siedzącą przy jego łóżku matkę i powiedział "mamo", jednak do dziś sądzi, że ma 19 lat, a prezydentem jest Ronald Reagan. Badania wykazały, że w czasie śpiączki jego mózg naprawił uszkodzenia powstałe podczas wypadku. Rodzina przez cały czas opiekowała się Wallisem i starała nawiązać z nim kontakt.

W marcu 2007 r. ocknęła się ze śpiączki Amerykanka Christa Lilly, która od zawału serca w 2000 r. czterokrotnie na krótko odzyskiwała świadomość. Jednak i tym razem po trzech dniach ponownie zapadła w śpiączkę. Trzy dni, podczas których mogła rozmawiać i spotkać się ze swoją rodziną oraz udzielić wywiadu telewizji były dla niej wyjątkowe.

Inny był los Terri Schiavo. Jej mózg uległ nieodwracalnemu uszkodzeniu (trwały stan wegetatywny), nie rokowała poprawy i po wielu latach mąż Terri wywalczył w sądzie zgodę na odłączenie kobiety od aparatury dostarczającej pokarm. Zmarła z głodu i pragnienia w marcu 2005 r.

_._

Biedni są ludzie w śpiączce :(
Szacunek dla żony pana Jana.
Jednak cuda się zdarzają :zadowolony: , to coś nieprawdopodobnego :)

www.kyubinaruto.pun.pl www.lsrolecity.pun.pl www.cyklista.pun.pl www.plota-radom.pun.pl www.chidorigame.pun.pl